Dziś jest ten dzień.. Właśnie dzisiaj mija 12 miesięcy od mojego związku z Jerrym. Jestem szczęśliwa, ciągle się uśmiecham i przestać nie mogę. To pewnie przez tą pogodę: słońce rozświetla całe niebo, jego promienie łaskoczą każde wargi, aż wykrzywiają się w gorącym uśmiechu. Idę na polanę, by nazrywać fiołków do wazonika. Patrzę na zegarek -, O, za niecałe dwie godziny mój Jerruś przyjdzie do mnie. Ciekawe co dziś przyniesie... W 11 rocznicę przyniósł jedenaście czerwonych tulipanów o pięknym zapachu. Może teraz będzie dwanaście? A w sumie mi jest wszystko jedno, ważne żeby był on, we własnej osobie. Nie mogę się doczekać, chcę spojrzeć w jego błękitne oczy, a jeszcze bardziej dotknąć jego warg moimi ustami. Ojejku.. ze szczęścia chce mi się krzyczeć. Boże dziękuję Ci, że dałeś mi tyle szczęścia, zesłałeś tego kochanego aniołka na Ziemię, by dawał mi tyle radości co dnia...Nachylam się i zrywam kilka pięknie pachnących fiołków, które rosną w zielonej trawie. Jestem zakochana - mówię do kwiatków, patrząc w ich płatki tak, jakby mnie rozumiały. W pewnym momencie słyszę chichot, jakoś dziwnie znajomy. Podnoszę głowę, wstaję. Na drugim końcu polany zauważam dwie sylwetki, chłopaka i dziewczyny. Nie widzą mnie, biegną trzymając się za ręce. Są tacy szczęśliwi, prawie tak jak ja i Jerry. Kurczę, ten chłopak mi kogoś przypomina, tylko kogo. Hmm.. Jakoś nie mogę nikogo skojarzyć z tą kurtką.. A jednak, coś mi świta, te czarne rękawy, ten biały napis "ADIDAS" na plecach. Hmm. Wiem ! Patrzę i patrzę, aż w końcu przestaję widzieć. Ostra, mleczna mgła zasnuwa moje oczy. Czuję napływające łzy, kręci mi się w głowie. Z mej twarzy znika uśmiech, czuję jakąś pustkę w sercu.. Idę powoli w stronę zakochanych. Nogi mam jak "z waty". Boli mnie głowa, podlewam rzęsy, a szczęśliwa para odwraca się do mnie bokiem. Przytulają się. Przyglądam się im, zauważają mnie. Przestają się tulić, ich dłonie rozplatają się, a mój wzrok biega po polanie omijając moją osobę. Patrze na nią, o jezu przecież to Nicole, nawet nie wiedziałam, że ścięła włosy. Mój wzrok wędruje między nią, a nim. Gapie się i nie rozumiem, albo nie chcę rozumieć? Tak! Właśnie tak jest. Nie chcę zrozumieć, że w dniu, w którym powinnam cieszyć się życiem - straciłam radość i pogodę ducha. Straciłam wszystko.. Dobry humor, radość,szczęście, oraz to co najważniejsze - chłopaka, którego bardzo mocno kochałam i przyjaciółkę, która była dla mnie jak siostra. W jednej chwili cały świat zwalił mi się na głowę. Wszystko, co tak skrzętnie zbierałam, by być szczęśliwa nagle się rozsypało i na pewno nie da się ułożyć z powrotem. Stoimy tak naprzeciw siebie, aż w końcu Jerry rusza się i ciągnie za sobą speszoną Nicole. Jesteśmy teraz na wyciągnięcie ręki. Mogę ich uderzyć w twarz. Mogę na nich nakrzyczeć, ubliżać.. Nie robię nic. Stoję, patrząc nienawidzącym wzrokiem w przestrzeń. W piękne słońce, bezchmurne niebo. W świat, który dotychczas był dla mnie łaskawy, taki wspaniały. A teraz? Stał się szary, ponury i niesprawiedliwy.
- Tak jakoś wyszło..- Jerry próbuje się wytłumaczyć.
- Dziś jest rocznica - mówię jakbym nie słyszała tego co powiedział.
- Jaka? - pyta Nicole.
- Nasza... - zaczyna Jerry, ale nie pozwalam mu dokończyć...:
- Nie ma już nas. Jesteście wy, mnie już nie ma i nigdy nie będzie. Odwracam się, patrzę na swoje dłonie i łzy, które właśnie kapnęły mi na rękę. Rozwieram ręce, a fiołki wypadają w trawę, powoli ginąc w roślinkach. Odchodzę z podniesioną głową, ale ze złamanym sercem. Łzy płyną strugami, a ja nic nie czuję poza zdradą..., nic poza nią.
Jakimś cudem doszłam do domu. Leżę na łóżku przytulając swojego pocieszyciela - misia. Dopiero teraz uświadamiam sobie co się stało. Spoglądam w czarne guziczki misiaczka, czyli w jego oczy. Są takie smutne. Wspominam. Powraca myśl do tego, co już nie powróci. Odeszli... Nie ma ich, zostawili mnie samą. Nienawidzę ich. Łzy dalej nie przestają płynąć. Na ścianie wisi zdjęcie. A na nim ja i Jerry, obejmujący mnie. W krajobrazie jest wodospad, nad którym Jerry pocałował mnie po raz pierwszy. Było tak cudownie... Bez namysłu biorę do ręki szklankę z herbatą, wypijam,po czym rzucam z całej siły w ramkę wiszącą na ścianie.. Zdjęcie wypadło, szklanka się pobiła. Nie płaczę już. Podnoszę z ziemi większy kawałek szkła i patrzę jak z nadgarstka sączy się krew. Nie czuję nic. Po raz drugi nic nie czuję. Przymykam powieki i myślę..: Już nikt nie będzie wam przeszkadzał, nie będziecie mieć wyrzutów sumienia, nie musicie się ukrywać.. O jezu mamo przepraszam ale Jerry i Nicolle też chcą być szczęśliwi, a ja przeszkadzałabym im w radości, której każdy chce w swoim życiu zaznać. Gdzieś w oddali słychać śpiew Stachurskiego - "Czuję i wiem" Ginę... ginę i ja...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz